Co znaczy kochać, szanować i mieć nadzieję?
Dziś bardzo intymny,osobisty wpis.
Kilka miesięcy temu spokojnym światem mojej rodziny zatrząsł nowotwór. Przeciwnik naprawdę cieżkiej wagi, bo chyba najbardziej podstępny i złośliwy rodzaj guza mózgu- glejak.
Dlaczego będę o tym pisać?
Bo potrzebuję Waszej pomocy, żeby ratować życie Mamy mojego męża.
Próbujemy wszystkimi możliwymi kanałami.
I już dawno przestałam się zastanawiać czy to wypada. Czy wypada walczyć o kogoś, kogo uważasz za wspaniałą osobę? Kto jest cichym bohaterem? Kto ratował tysiące obcych sobie ludzi na niezliczonych dyżurach?
Nowotwory są tak powszechne. Każdy z nas przecież doświadczył tego wśród swoich bliskich. Lub chociaż ” zna kogoś”. Ja leczę pacjentów z nowotworami niemal każdego dnia.
A tu proszę, taka niespodzianka. Kiedy choroba przychodzi tak blisko, że czujesz na karku jej lodowaty oddech- pozamiatane! Twój świat powoli pęka i nic już nigdy nie będzie takie samo. Niezależnie od tego ile razy się temu przyglądałeś u innych, ilu spraw nie przemyślałeś zawczasu i czego sobie nie postanowiłeś. Ból utraty jest ogromny.
I strach. Co będzie?
Z Teściową poznałam się 10 lat temu. Od pierwszego spotkania wiedziałam, że nie jest to osoba, której rozsądnie byłoby w kaszę dmuchać:)
A mimo to w oczach mojego przyszłego męża widziałam czystą miłość, ilekroć mówił o Mamie. Jak to zrobić, żeby wychować trójkę dzieci na super gości, a przy tym nie stracić wiele z ich niewinnego uczucia? Jak nauczyć je autentycznego szacunku a nie tylko bezwarunkowego wypełniania poleceń ze strachu przed karą? Nie wiem, ale wydaje mi się, że ona to potrafiła.
Potem przyszedł czas, kiedy poznałam ją z jeszcze innej strony. W trakcie praktyk specjalizacyjnych odbywałam szkolenie z zakresu neurologii. Czy wspomniałam, że Mama jest neurologiem?
40 lat w zawodzie a ona wciąż kocha swoją pracę!
Nie wiem, czy wiecie, ale praca neurologa to wyjątkowo ciężki kawałek chleba. Większość rozpoznań dotyczy schorzeń postępujących i przewlekłych, nie dających pacjentom wielkich nadziei. Rzadko kiedy można liczyć na spaktakularne wyleczenie, raczej na powolne towarzyszenie pacjentowi w pogłebiającym się pogorszeniu funkcjonowania.
Czy to obciążające dla lekarza? Dopowiedzcie sami. Ale widzę ilu ludzi z tej działki nie wytrzymuje, wypala się, pije lub chociaż zamyka przed pacjentami w dyżurkach za bezpiecznym ekranem komputera.
Mama taka nie była. Stała obok łóżka. Z młotkiem neurologicznym w ręce. Biegła na Izbę. Rozmawiała- z przerażonymi pacjentami, z zagubionymi rodzinami. Nie na korytarzu, tylko za zamkniętymi drzwiami, na siedząco, z szacunkiem. Tego mnie nauczyła- szacunku do pacjentów. Wdzięczności za wykonywaną pracę. Pokory przed rutyną w naszym zawodzie.
I choć medycznie naprawdę, naprawdę rozumiem, że niezbadane są wyroki glejaka… I nie do końca wciąż znane przyczyny jego pojawienia u konkretnej osoby… To wciąż nie daje mi spokoju myśl, że przecież neurolog chyba powinien mieć jakieś fory w tym biznesie? Że może żołądek, płuca ok,ale mózg?
Okazuje się, że nie ma jednak magicznej tarczy ochronnej, którą lekarze noszą w kieszeni. Ot, życie.
Szanse są niewielkie. I kiedy mówię niewielkie, to przychodzi mi na myśl podręcznik neurologii z czasów moich studiów. W którym stoi wyraźnie napisane: przeżycie 5 letnie jest kazuistyczne. Czytaj: wraz z tym rozpoznaniem otrzymujesz wyrok. Z niezbyt odroczonym terminem realizacji.
Wiecie co jest najgorsze? Co byłoby najgorsze dla mnie?
Kiedy moje dzieci mają gorączkę lub wysypkę wściekam się. Wkurza mnie, że wiem, że za banalną z pozoru infekcją może kryć się sepsa, zapalenie płuc lub inna z tysiąca możliwości które znam, których epidemiologia, diagnostyka i ewentualne leczenie pojawiają mi się przed oczami przy każdym: „Mamo, źle się czuję!”
Jak musi się czuć osoba z pełną świadomością, że umiera? I dokładnie zna przebieg tego umierania? I pamięta swoich pacjentów, którzy umierali na to samo? Jak ona ma cieszyć się, życiem, które zostało?
A dla odmiany- wiecie co to jest nadzieja? Nadzieja jest wtedy, gdy w oczach wypełnionych rozpaczą, rozszerzają się źrenice. Nadzieja taka pojawia się na dźwięk twierdzącej odpowiedzi na pytanie: „Tak, znaleźliśmy leczenie”.
Leczenie jest za granicą. Leczenie jest bardzo drogie. Ale potrafi wydłużyć życie kilkukrotnie. Niestety musi też być wdrożone pilnie, co nie daje nam wystarczająco czasu na zgromadzenie we własnym zakresie wszystkich potrzebnych środków. Prosimy o pomoc…
https://www.siepomaga.pl/zycie-jadwigi
Pomoc bezpośrednia, finansowa jest oczywiście mile widziana. Ale będziemy również ogromnie szczęśliwi, jeśli udostępnisz ten apel dalej.
To naprawdę może wiele zmienić- dla nas zmienia wszystko!